Widać, że nowość ma większy budżet niż Niania, czy Powiedz Tak. Krajobrazy Kazimierza, koloryt, nowoczesne ujęcia (chociażby drony) - wszystko niby na plus.
Oglądając “W rytmie serca” mamy cały czas wrażenie, że jesteśmy na seansie w kinie… i mamy do czynienia z kolejną polską kolejną romantyczną.
Niestety.
Banał goni banał, a przewidywalność wątków jest momentami bolesna.
Za serialem stoi przecież Piotr Wereśniak - twórca maltretowanych przeze mnie Wkręconych, Karolów Och i Rzeczy co to niby nie wiemy o facetach.
Powrót w rodzinne strony - OCZYWIŚCIE była ukochana i mały chłopiec, którego lata idealnie zgadzają się z czasem rozstania.
Tożsamość sprawcy ciąży jeszcze nieustalona, ale produkcja chyba nas nie zaskoczy…
I ojciec awanturnik-artysta i starszy narzeczony (obstawiam, że mimo zdziwionej miny już w następnym odcinku Marysia przyjmie oświadczyny).
Nie obędzie się bez “tej drugiej”. W tym przypadku ponętnej policjantki…
Są jeszcze wątki medyczne.
Nie są złe, tylko takie mocno przerysowane. Nasz młody lekarz ma żyłkę detektywistyczną, a do tego potrafi zdiagnozować chorobę w przeciągu kilku sekund.
Ucieszyłam się na widok Magdaleny Kumorek i przypomniałam sobie jaki świetny duet tworzyły onegdaj z Panią Olszówką.
Pan Fronczewski w roli przyczajonego mentora całkiem na plus. Gdyby nie te dialogi. Widz jest niedomyślny i ktoś musi mu łopatologicznie wytłumaczyć, że biedna blond pielęgniarka została w przeszłości skrzywdzona przez gnojka ze studiów ;)
Najlepszy na razie jest Dariusz Toczek i mam nadzieję, że nie będzie kolejnym policjantem z kawałów.
Nie mam większych problemów z Barbarą Kurdej-Szatan. Gra poprawnie - bez zachwytów, ale naprawdę nie mam się do czego doczepić. Natomiast Mateusz Damięcki chce tak bardzo, że niekiedy szarżuje.
Ponarzekałam, a teraz Was zaskoczę. To nie jest zły serial. To kolorowa, romantyczna opowiastka z Przychodnią w tle. Na niedzielne wieczory w kategorii “odmóżdżacza” nadaje się idealnie. Tylko czy ja będę wyczekiwać na seans? Jeszcze nie wiem.
Na dobry początek - 2,99 bobra.